Fioletowy ślub i wesele - wspomnienia i relacja z okazji 7 rocznicy ślubu

Witajcie,
Kiedy piszę tego posta siedzę sama w domu, bo mąż jest jeszcze w pracy; a dzieciaki już słodko śpią... Ale dzisiaj jest szczególny dzień, ponieważ obchodzimy 7 rocznicę ślubu zwaną wełnianą lub miedzianą.

Popołudniu popijając malinową herbatę przeglądam fotoalbum i albumy ze zdjęciami i wspominam ten piękny sierpniowy dzień. 

Było słoneczne lato, chociaż nie tak upalne jak mamy w tym roku, ale może to i dobrze. 

Mam co prawda plik z relacją na komputerze ale w każdej chwili może się zagubić, a że pamięć bywa ulotna, więc postanowiłam dodać relację też na bloga. Zapraszam :)





Gorączka przedślubna zaczęła się już w czwartek (18.08.2011)
Piotrek poszedł ostatni raz do pracy, a ja wybrałam się na paznokcie i na chwilę na solarium. Jak wróciłam pojechaliśmy ze świadkiem (moim bratem) na poszukiwania - po raz kolejny - ferrero rocher do winietek, ale w żadnym sklepie ich nie było (zjechaliśmy Carrefour, Makro, Tesco, Real i kilka Biedronek). Jak się później okazało ferrero tak jak i kinder niespodzianki ciężko w lecie dostać. W końcu kupiliśmy cukierki malagi i w drodze powrotnej zahaczyliśmy o hurtownię ślubną, bo zapomniałam o białej organzie. Po pracy mój narzeczony pojechał do siebie do domu. Wieczorem napiłam się troszkę mojego ulubionego wina i dzielnie składaliśmy oraz pakowaliśmy z bratem winietki. Musiałam dokończyć jeszcze trochę spraw i tak cierpiąc na bezsenność wylądowałam w łóżku ok godz. 5:00.





Piątek, 19.08.2011 

Spałam może z 3-4h i od rana zaczęło się jeszcze ostatnie sprzątanie, bo nasze plany z rana przesunęły się na wieczór. Niestety tylko jedno troszkę się nie udało. Piotrek nie chciał widzieć mojej sukienki do dnia ślubu, ale gdzieś musiałam ją wywiesić, więc jak przyszedł to coś tam już widział ;) 

Na dwa auta spakowaliśmy wszystko co było do zawiezienia na salę, ale coś nas tknęło i najpierw wylądowaliśmy na spowiedzi. W międzyczasie zadzwoniła moja mama, że przyszła paczka za pobraniem. Jak się okazało łaskawie po prawie 2 miesiącach czekania przyszła moja figurka (tak na marginesie śliczna i taka jak chciałam). Na szybko więc musiałam dzwonić do cukierni, żeby zrobili mi na nią miejsce na torcie. 

Byliśmy u spowiedzi pierwsi, ale przed, jak jeszcze siedzieliśmy w ławkach to po kolei zaczęło nam burczeć w brzuchach i już nie mogliśmy wytrzymać ze śmiechu. Dobrze, że ksiądz szybko przyszedł, bo nie wiem jakby to się skończyło. Po kościele szybko pojechaliśmy na salę. Na wejściu trochę się wkurzyliśmy, bo była mowa, że od 17 możemy wszystko zwozić na salę, ale nie byliśmy konkretnie ugadani, a tu nam właściciel wyskakuje, że mamy tylko ok 30 min, żeby wszystko przygotować, bo się spóźniliśmy (a dzwoniłam wcześniej i mówiłam o której będziemy). Przez to całe zamieszanie nie zdążyliśmy przećwiczyć układu, więc pomysł z piosenką z Anastazji i walcem odpadł. Pojechałam jeszcze z bratem do mojej Oli-florystki odebrać 4 bukiety. Po powrocie do domu usiadłam na dywanie w swoim pokoju i się rozpłakałam. Chyba włączył mi się stres i nerwy. Chwilę później przyjechała nasza rodzina z Legnicy, a ja miałam zacząć stroić klatkę. Naraz usłyszałam pukanie do drzwi. Z pomocą przyszli mi narzeczony, świadkowa-szwagierka i jej chłopak. Ok 23:00 goście pojechali do hotelu, a mój brat odwiózł Piotrka do domu. Coś tam zjadłam i wzięłam się za kończenie księgi gości, ale mizernie mi to szło, bo przez paznokcie (hahaha) nie umiałam odklejać taśmy, więc z pomocą tym razem przyszedł tata i jakoś przed 1:00 skończyliśmy. Potem szybki prysznic, mycie włosów i w końcu położyłam się spać!




Sobota, 20.08.2011 


Przygotowania
Obudziłam się równo z budzikiem ok 6:00, ale poleżałam jeszcze do 6:30. Potem poszłam pod szybki prysznic, wypiłam herbatkę i nawet nie pamiętam czy zjadłam jakieś śniadanie. Naraz rozległo się pukanie do drzwi - ok 7:15 zjawił się kamerzysta Mateusz, a za nim fryzjerka Basia. Mateusz puścił mi filmik dla rodziców, bo już nie umiałam wytrzymać z ciekawości - wyszło rewelacyjnie! Potem pomogłam mu przewiesić suknię do pokoju rodziców; bo miał już wizje jak sobie wszystko sfilmować, a mną zajęła się fryzjerka. Trochę pogadałyśmy i lekko zmieniła mi fryzurę - podpięła mi delikatnie włosy, okręciła to małym warkoczykiem, a włosy które zostały pofalowała. Fryzura bardzo mi się podobała. Basia-makijażystka zrobiła mamie piękny makijaż, potem zaczęła mnie malować, a w międzyczasie zadzwonił Piotrek co tam słychać. Następnie przyjechała świadkowa, a mój brat pojechał do narzeczonego. Mój makijaż również bardzo mi się podobał, ale po nim zaraz trzeba było się ubierać, bo nie wiadomo skąd zrobiło nam się opóźnienie ok 30-40 minut. Szybko kamerzysta i fotografka zrobili co trzeba i pojechali do Pana Młodego na przygotowania. Mama naszykowała mi kanapki, ale jeszcze latałam z kąta w kąt i pakowałam ostatnie potrzebne rzeczy, więc nawet nie miałam kiedy zjeść. Naraz tata z pokoju krzyczy, że przyjechali, bo pod blokiem najpierw było ich słychać, a potem zobaczył autko, dosłownie autko ;) 


Spokojnie czekałam sobie w salonie, zaczęło się powitanie przez rodziców, a potem w żartach tata zaczął się o mnie targować, chociaż miało nie być wykupin, ale jak zwykle ja musiałam palnąć jakąś głupotę ;) Naraz do pokoju wszedł Piotrek, a do mnie dotarło że to już... że to nasz dzień! Drżącymi rękami przypięłam mu butonierkę, poprosiliśmy rodziców o błogosławieństwo i zostało nam trochę wolnego czasu to jeszcze z foto/kam porobiliśmy kilka ujęć, pooglądałam bukiet i już trzeba było wychodzić z domu. 

Z tych nerwów już w domu mogłam popróbować jak korzystać z wc w sukience. Przypomniały mi się słowa dziewczyn z wizażu - halka do góry, reszta do środka i sru z takim kuperkiem na kibelek czy jakoś tak to leciało ha ha ha! ;) 

Pod moją klatkę przyszły tylko dzieciaki, więc dostały paczuszki z cukierkami. Więcej nikogo nie widziałam... no oprócz masy sąsiadów w oknach/na balkonach. Jakoś zapakowałam się do naszego małego autka i wyruszyliśmy. W drodze non stop się z Piotrkiem śmialiśmy i powtarzaliśmy sobie przysięgę.




Kościół
Goście, którzy jechali autobusem byli już pod kościołem, więc zrobiliśmy rundkę po parkingu i wjechaliśmy na plac kościelny. Pan Młody poleciał ze świadkami do księdza, a ja miałam chwilę, żeby z każdym przywitać się i chwilkę porozmawiać. Na końcu poszłam do mojej Oli, bo też czekała - podziękować za piękny bukiet i strojenie autka. Potem musiałam wysłać tatę do kościoła, bo zbliżała się "godzina 0", a świadków ani Pana Młodego nie było...


Jak mi potem Piotrek powiedział ksiądz jak tylko go zobaczył to wyskoczył z tekstem w stylu: Czy jest pewny swojej decyzji, bo jak nie to drzwi są otwarte, na co mu P. powiedział, że lepiej niech otworzy okno ha ha ha ;) 

Piotrek ze świadkiem-Konradem czekali już przy ołtarzu, świadkowa-Dorota odpięła mi tren i poczekaliśmy aż wszyscy goście wejdą do środka, a my (ja z tatą) stanęliśmy w przedsionku kościoła i czekaliśmy aż organista zacznie grać. Wybiła godzina 12:00. Na wejście mieliśmy marsz Wagnera. Jak tylko zrobiliśmy kilka kroków, spojrzałam na tatę a on już cały stremowany z przeszklonymi oczami. Mówię mu nie płacz, bo ja też zacznę, więc spoglądam na Piotrka a on też już cały przeszklony... 

Rozpoczęła się msza. Cały czas trzymaliśmy się za ręce, uśmiechaliśmy się to do siebie, to do księdza. Świadkowa odczytała fragment Listu do Koryntian (ksiądz poprosił ją o to przy podpisywaniu dokumentów w zakrystii), a potem było piękne kazanie - trochę pamiętam - mam nadzieję, że kamerzyście udało się je nagrać. Potem przyszedł czas na przysięgę. Patrzyliśmy sobie w oczy, nic wokół się nie liczyło. Mieliśmy mówić przysięgę z pamięci, ale chyba ksiądz zapomniał, bo zaczął po cichu mówić, a Pan Młody już za nim powtarzał do mikrofonu - może to i lepiej, bo emocje brały górę... Mi trochę pod koniec zaczął łamać się głos. Potem czas na obrączki. Trochę się bałam, że nie podniosę obrączki z tacy ale ksiądz nam pomógł i trzymał obrączki w ręce. Już nam też nie pomagał mówić. Joanno/Piotrze przyjmij tę obrączkę ... Następnie podeszliśmy do ołtarza i powiedziałam księdzu, że nie podpiszę papierów, bo tak mi się trzęsie ręka; a on na to, że spokojnie, wszystko będzie dobrze. Czekając aż mąż (!) się podpisze spojrzałam na rodziców, a tam tata podnosi kciuka, że wszystko ok - uff :)  

Na ofiarowaniu szliśmy wokół ołtarza i trochę przetrzymaliśmy gości, bo najpierw Piotrek nie umiał wyjąć pieniędzy z kieszeni a potem szukaliśmy koszyka ha ha ;) Dalej trwała msza... Na znak pokoju najpierw przekazaliśmy sobie znak pokoju, potem świadkom i poszliśmy do rodziców tzn. przekazaliśmy sobie znak pokoju z całą pierwszą ławką - u mnie tylko rodzice i dziewczyna brata, a u P. jego rodzice, zapłakany dziadek i rodzina od strony teścia... Potem komunia pod 2 postaciami i jak już skończyliśmy się modlić to trochę się popłakałam; a w dodatku jeszcze organista i skrzypaczka zaczęli grać Canon Pachelbella ... Msza się skończyła, ksiądz przyszedł do nas z gratulacjami, dostaliśmy też obrazek na pamiątkę i czekaliśmy aż wszyscy goście ustawią się na dworze, w międzyczasie słuchając jeszcze jak nam pięknie grają. 

Dostaliśmy znak do wyjścia, zaczął się Marsz Mendelsona i jak tylko wyszliśmy z kościoła to wystrzeliły w nas 4 tuby. Zrobił się piękny efekt! Jak już prawie zeszliśmy ze schodków posypały się pieniążki i zaczęło się zbieranie. Ale nie ścigaliśmy się kto więcej nazbiera tylko wszystko do jednego woreczka pakowaliśmy (oczywiście zapomniałam przygotować koszyczek). Jak już wszystko wyzbieraliśmy, odeszliśmy kawałek na bok na życzenia, bo po nas był kolejny ślub i już goście czekali... Po życzeniach goście pojechali autobusem z powrotem do hotelu po kilka osób, które nie były w kościele. Tym oto sposobem mieliśmy chwilę wolnego i zastanawialiście się nad kilkoma zdjęciami ale w końcu zapakowaliśmy się do auta... Ale... Ale najpierw wybiegła do mnie jeszcze Ola. Patrzę a ona ma mój bukiet, ja ze zdziwioną miną zapytałam skąd go ma, a ona odpowiedziała, że zapomniałam go wziąć i sobie leżał i czekał na klęczniku ha ha ha... Aż ksiądz się ją zapytał czy bukiet z tą drugą panną młodą też mamy wspólny ;) 

Wkurzał nas tylko troszkę kościelny, bo podczas zbierania grosików chodził za nami i marudził kto mu posprząta schody, bo wszędzie pełno płatków itd...








Wesele
Czekaliśmy sobie w aucie na poboczu niedaleko sali, bo przyjechaliśmy tam jako pierwsi. Karina i Mateusz pognali na salę, a my sobie trochę pogadaliśmy. Emocje już powoli opadły, bo najbardziej obawialiśmy się kościoła i pierwszego tańca, ale skoro nie poćwiczyliśmy układu to zmieniliśmy piosenkę i miało być na luzie... 


Goście zaczęli się zjeżdżać i jak już wszyscy byli na parkingu to podjechaliśmy głośno przy tym trąbiąc. Tam przywitaliśmy się z gośćmi, którzy nie dotarli do kościoła; było jeszcze kilka prezentów, poczekaliśmy aż wszyscy wejdą i na końcu powolutku weszliśmy do środka. Dj przywitał nas piosenką U2 "Beautiful day" - tak jak chciałam. Potem był chlebek, życzenia od właścicielki sali i sto lat z szampanem. Potem wiadomo tłuczenie kieliszków, Piotrek pięknie sprzątał, a goście w tym czasie szukali swoich miejsc przy stole. 

Obiad był pyszny ale całego rosołu nie zjadłam, bo trzeba było sobie zostawić miejsce na kluski i mięsko ;) Po był zaraz pierwszy taniec. Bujaliśmy się do piosenki Whitey Houston "I have nothing", a goście tańczyli w dużym kółeczku. Pięknie było, nie mogłam się napatrzeć na mojego przystojnego męża.

Po pierwszym tańcu była zabawa zapoznawcza. Były 2 kółeczka, dj grał i jak skończył to każdy miał się przedstawić partnerowi - a kilka osób, w tym ja chcieliśmy tańczyć z tą osobą, bo taką wersję też znam. Po zabawie był krótki blok muzyczny i o dziwo goście tańczyli (a nie tak jak się czasami spotykamy na weselach, że od razu buch uciekają na dwór). Było zdjęcie grupowe, bo w końcu wszyscy się zebrali, potem kilka zdjęć ze znajomymi i zrobiła się 16:00. 

Podano tort, ale mieliśmy trochę problem z krojeniem, bo niepotrzebnie obsługa wsadziła go do lodówki i wstążki były ciut twarde ale jakoś daliśmy radę tzn. obsługa nam pomogła. Potem znów były tańce, nawet jak my siedzieliśmy to goście sami wychodzili. Jak się okazało moi rodzice znali naszego dja (a jacy byli zaskoczeni jak go zobaczyli), bo nie raz grał na imprezach na których byli, więc jak tylko mi o tym powiedzieli to już byłam spokojna o całą imprezę. 

W pewnym momencie, jak siedzieliśmy i coś jedliśmy zobaczyłam jak do przedsionka sali weszły 2 kobiety. Pobiegła tam świadkowa i weszła z wielkim bukietem kwiatów i butelką szampana. Dj przeczytał życzenia i... do dziś się zastanawiamy kto nam zrobił taką niespodziankę, bo podpisano tylko "ciocia z rodziną". I tak szukamy po rodzinie z jednej i drugiej strony... A w ogóle to najpierw przeszło mi przez myśl, że to jakąś inna delegacja się pomyliła; a potem że może ktoś sobie robi jaja i np. przyszedł telegram od włoskiej mafii czy coś podobnego ;) 

Jak słoneczko trochę opadło zrobiliśmy sobie zdjęcia ze wszystkimi gośćmi po kolei. Wszyscy (oprócz rodziców i dziadka, bo chcą na spokojnie w domu) wpisali się go księgi gości i mamy piękną pamiątkę... Mieliśmy tylko 2 zabawy, ale chyba wystarczyły, bo parkiet był non stop pełny. 

Nie pamiętam, o której godzinie były podziękowania dla rodziców, ale rozegraliśmy to tak: goście siedzieli przy stołach, rodziców posadziliśmy na środku sali, my staliśmy z boku i dj z kam puścili najpierw na rzutniku nasz teledysk z podziękowaniami. To był strzał w 10, bo wiem, że na żywo na pewno nie powiedziałabym do Rodziców tego co chcieliśmy. Potem rodzice otrzymali kosze z upominkami z krakowskiego kredensu. Następnie było ślubowanie na dobrych teściów i dużo śmiechu, a na końcu goście zrobili kółeczko, dj puścił piosenkę Preludium-To dzięki Wam; a my z rodzicami napiliśmy się szampana.

Ok 23:00 wjechał płonący pyszny udziec, podano go z kartoflami i zasmażaną kapustką mniam mniam ;) Sala zrobiła nam niespodziankę, bo na ostatniej rozmowie nie powiedzieli nam jak będzie podany i czy w ogóle to się uda (udźca mieliśmy zamiast tortu z sali).

Oczepiny - standardowo rzucanie welonem i krawatem, potem taniec nowej młodej pary i tyle. Dalej poszliśmy się bawić. Miał być jeszcze test zgodności, ale w końcu chyba dj zapomniał. 

Moi dziadkowie bawili się do ostatniej piosenki przez co był naprawdę zróżnicowany repertuar od Modern Talking, przez Złote Kasztany po Seksualną, Give me everything czy Policemana. Bawiliśmy się do samego końca czyli do 3:00. Po gości przyjechał autokar, w tym czasie rodzice czekali aż wszystko im popakują; a nas mój brat odwiózł już do domu. Po przyjeździe pooglądaliśmy ze 3 prezenty, bo już byliśmy bardzo ciekawi ;) i jak przyjechali rodzice to zachciało nam się jeść ha ha! ;) Posiedzieliśmy jeszcze z nimi i dopiero ok 5-6 poszliśmy spać.










W niedzielę (21.08) ubrałam moją piękną śliwkową sukienkę z Reserved (szkoda, że nie mam żadnego zdjęcia) i najpierw pojechaliśmy na poprawiny do teściów, gdzie posiedzieliśmy trochę z rodziną Męża. Potem, wróciliśmy do domu i mieliśmy poprawiny i tańce z moimi rodzicami, dziadkami i ciociami.


W poniedziałek (22.08) załatwiliśmy wszystkie sprawy związane z $$$. I tutaj trafiła nam się śmieszna historia. Pojechaliśmy do księdza zapłacić za mszę (bo świadkowie ze stresu zapomnieli w dniu ślubu ). Ksiądz otwiera drzwi i mówi: O Młoda Para! A potem zaraz do Męża: Ale mówiłem Ci, że nie daję rozwodów. Miałeś czas się zastanowić w dniu ślubu... Porozmawialiśmy trochę z księdzem i bardzo miło nas zaskoczył, bo 2 razy pytał się czy na pewno chcemy dać kopertę, bo on wie, że Młodzi potrzebują pieniędzy itd... W końcu przyjął kopertę i zaczął odliczać ile nam jeszcze czasu zostało do Złotych Godów, a na końcu powiedział jeszcze, że teraz czeka na chrzciny i że w tym roku nam jeszcze odpuści, ale za rok już nie i będzie nas ścigał ha ha ;)
 

We wtorek (23.08) mieliśmy 2 plenery. Najpierw z naszą świadkową Dorotą pojechaliśmy do Krowiarek do ruin pałacyku. A popołudniu byliśmy z naszą fotografką Kariną na zamku w Mosznej i na pobliskich polach ze snopkami siana.

Dwa tygodnie po ślubie, na początku września pojechaliśmy w podróż poślubną do Chorwacji do miejscowości Omiś. Wzięliśmy ze sobą stroje ślubne i moja mama zrobiła nam jeszcze kilka pamiątkowych zdjęć w Splicie i na wzgórzach z widokiem na Omiś. 

 





Uff to już koniec mojej opowieści. 
Dzień ślubu był piękny i wszystko udało się tak jak to zaplanowaliśmy. Czy coś bym zmieniła ? Tak, dwie rzeczy. Po pierwsze wybrałabym inną sukienkę (chociaż wtedy moja bardzo mi się podobała) oraz poszlibyśmy do szkoły tańca i wymyślili jakiś porządny fajny układ.

Chociaż gdybym miała teraz brać ślub to kto wie, może zamiast tradycyjnego wesela zdecydowalibyśmy się na ślub w plenerze w jakimś ciepłym kraju :)

Spokojnej nocy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Świat Golików , Blogger